Wyprawę na Ebro Tadziu z Bogdanem planowali od wielu miesięcy. Ja z Waldkiem i Geniem zdecydowaliśmy się do nich dołączyć na początku roku. Do takiej 10 dniowej wyprawy przygotowywałem się starannie. Ebro to rzeka, która ma swe źródło w górach Kantabryjskich. Płynie w kierunku południowo- wschodnim, kończąc swój bieg w Morzu Śródziemnym. Znana jest przede wszystkim z niespotykanej populacji olbrzymich sumów. W miejscowości Mequineza w latach 70-tych zaczęto zarybiać tą rzekę sumem. Od tego czasu sumy przemierzały z prądem rzeki i teraz można je spotkać praktycznie na całym odcinku rzeki, aż po deltę.
Większość wypraw wędkarzy na Ebro koncentruje się właśnie na połowie olbrzymich sumów. Ja jednak wraz z Tadziem skoncentrowałem się na połowie karpi. Pozostali koledzy zajęli się głównie spinningiem i łowieniem sandaczy, oraz sumów. Po przebyciu 2500 km docieramy na miejsce powyżej Caspe. Zaskoczył nas bardzo niski stan wody, oraz deszczowa pogoda, która wg internetowych (miejscowych) prognoz miała się utrzymać przez prawie cały nasz pobyt. Na szczęście prognozy te nie potwierdziły się i następnego dnia „rozbiliśmy” się w piękną słoneczną pogodę. Wybrane przez nas łowisko nie wymagało sondowania i nęcenia. Ebro na tym odcinku charakteryzuje się dość wolnym uciągiem wody i kamienistym dnem. Głębokość, na której łowiliśmy to około 10 metrów. Nie muszę nikomu mówić, że o tej porze roku (początek kwietnia) łowienie na takiej głębokości, gdzie temperatura wody jest bardzo niska, nie napawało mnie optymizmem. Zdziwiłem się jednak bardzo, gdy po zarzuceniu zestawów prawie natychmiast miałem branie, a hol bardzo silnego pełnołuskiego karpia o wadze ponad 16 kg podniósł mi znacznie poziom adrenaliny. Zanim jednak nasze zestawy wylądowały w wodzie, starannie przygotowałem się do łowienia na tak dużych głębokościach, i jak wcześniej wspomniałem, kamienistym dnie. Do łowienia używałem mojego niezawodnego 3 lb wędziska Extreme, kołowrotka Shimano Big Baitrunner, oraz żyłki Untouchable o grubości 0,36 mm. Jest to zupełnie nowa żyłka Anacondy, o maksymalnej wytrzymałości i odporności na ścieranie. Ze względu na usłane kamieniami dno rzeki zastosowałem przypon strzałowy, przeznaczony właśnie do połowu w rzece i w absolutnie ekstremalnych warunkach (żyłki Undercover o średnicy 0,60 mm i kolorze camouflage). Aby przypon ściśle przylegał do dna użyłem metrowego odcinka ledkora w ciemno- zielonym kolorze, na którym zamontowałem 150 gramowy ołów, a przemieszczający się po nim węzeł zabezpieczyłem dwoma gumowymi stoperami, tym samym wyeliminowałem uderzenia i ewentualne kaleczenie węzłów przy krętlikach. Sam przypon wykonałem z miękkiej, ale bardzo mocnej, odpornej na ścieranie plecionki Sling o wytrzymałości 35 lbs. Łowiłem wyłącznie na pellety, dlatego włos był nieco dłuższy i od spodu dodatkowo umieściłem gumowy stoper, który eliminował przesuwanie się pelletu po włosie i platanie zestawów.
Planując wyprawę na Ebro starałem się dowiedzieć o przynętach, na które mieliśmy łowić karpie. Skorzystałem z doświadczeń Tadzia i Bogdana, którzy byli już dwukrotnie w ubiegłych latach na Ebro i karpie łowili wyłącznie na pellety, które kupowali na miejscu, bądź w sklepach wędkarskich w Mequinezie. Cena 20 kg worka pelletu to około 50 euro. Ja jednak postanowiłem przetestować w ekstremalnych warunkach, jakie panują na Ebro, serię pelletów Anacondy. Chciałem osobiście przekonać się o skuteczności serii Bull. Zabrałem trzy rodzaje pelletów Bull Extreme Squid, Strawberry Bull oraz Bull Anchovy Squid, a także dipy z tej samej serii, przeznaczone do dipowania pelletów.
Celowo dużo piszę o zestawach końcowych, oraz o przynętach, które używałem na Ebro, ponieważ rzeka ta jest bardzo trudnym i nieprzewidywalnym łowiskiem i bardzo często zdarza się, że czekając na branie karpia możemy spodziewać się holu suma, najczęściej przekraczającego wagę 50 kg.
W pierwszy dzień zasiadki złowimy 7 karpi, wszystkie o wadze przekraczającej 15 kg, oraz klika mniejszych, których w ogóle nie ważyliśmy. Te „małe” karpie o wadze 7-12 kg wypinaliśmy i wypuszczaliśmy na brzegu. Nie jestem w stanie ich policzyć. W kolejne dni naszej zasiadki Waldek złowi karpie 18,6 kg i 18 kg. Potem Geniu i Bogdan holują na zmianę karpia po karpiu, wszystkie duże i bardzo silne. Tadziu popisuje się serią brań. Najpierw na pelet Squid Extreme łowi pięknego karpia o wadze 19 kg, a potem kolejno 5 karpi na Strawberry Bull i Anchovy Squid, wszystkie o wadze powyżej 16 kg. Trzeciego dnia udaje mi się złowić największego karpia o wadze 21,30 kg. Był bardzo silny i mocno podniósł mi poziom adrenaliny. Czwartego dnia wraz z Tadziem łowimy kolejne karpie, w tym pięknego sazana o wadze prawie 19 kg, a Bogdan, Waldek i Geniu płyną w dół rzeki ze spinningiem. Łowią około 20 sandaczy, zaś Waldek po blisko 40 minutowej walce przegrywa z wielkim sumem. Ich codzienne wypady spinningowe obfitują w niezliczoną ilością sandaczy (złowili ich blisko 40 sztuk), oraz dwa „małe”, około 16 kilogramowe sumy. U nas spada ilość i częstotliwość brań. Przybiera dość szybko poziom wody. Zalewa przybrzeżne łąki i krzaki, stwarzając idealne warunki do tarła karpi. W piątek na dwa dni przed końcem naszej wyprawy przyjeżdża do nas Bartek mieszkający od kilku lat w Hiszpanii. Brania ustają prawie całkowicie. Bartkowi dopisuje jednak szczęście i łowi 7 karpi o wadze 7-16 kg.
Nasza wyprawa dobiegła końca. Efekt to 42 karpie powyżej 15 kg. Niezliczona ilość mniejszych karpi, w przedziale od 7-12kg. Ponad 40 sandaczy i sumy Bogdana, Waldka i Genia. Jak na 10 dni łowienia wynik imponujący.
Ryszard Jarmułowicz